Miniony weekend obfitował w znaczące doznania. Słońce nieubłaganie prażyło z wysokości, a rytmiczne dudnienie basów wydobywających się z obu scen rozbijało się o klatkę piersiową. Mój punkt widzenia na te zdarzenia jest dość unikalny, ponieważ mieszkam niemalże tuż obok miejsca koncertów. Przeobrażenie terenu dookoła było spektakularne, z normalnym rowem na Maratońskiej stworzono elegancką promenadę, a okoliczny park nabrał nowego wymiaru, zamieniając się w idealne miejsce dla piknikujących. Był to czas wielkiego festiwalu.

W niedzielne południe przewidywałam przybycie gości. Osoby te pochodziły z różnych zakątków naszego kraju – Wrocławia, Gdańska czy Krakowa, a także innych miejsc, których nazwy nawet nie jestem pewna.

Podczas Jarocin Festival 2024, dwanaście osób postanowiło odpocząć na naszym osiedlowym trawniku, gromadząc się pod ogromnym orzechem. Wokół nich rozstawione były miski pełne kompotu, aby od razu wyjaśnić wszelkie wątpliwości, był to kompot z papierówek. W porównaniu do upalnej niedzieli, chłodny cień rozciągający się spod drzewa miał ożywcze działanie na zestawionych uczestników festiwalu, których noc była krótka i gorąca. Jednym z nich był mężczyzna, którego zauważyłam po raz pierwszy w czwartek, kiedy przybywałam do Jarocina. Prysznic skórzany kapelusz na głowie, a z pod niego opadały długie kosmyki włosów na odkryte ramiona. Miałam zamiar uwiecznić go na zdjęciu i podzielić się nim ze znajomymi, ale nie zdążyłam tego zrobić.